San Jose de Ocoa

Wyjeżdżam wreszcie z Sań Juan de la Maguana. Dzisiejszego dnia zajeżdżam do Azua, skąd wyruszam jutro do Sań Jose de Ocoa. Po drodze zajeżdżam zobaczyć jezioro – Presa de Sabana yegua. Na miejscu okazuje się, że jezioro służy jako hydroelektrownia. Nie ma więc do niego zbytnio dostępu dla osób postronnych, a wokół są posterunki ochrony. Ochroniarz mówi, że w sumie to jest tam gdzieś jakaś ścieżka, po której można się dostać i zobaczyć jezioro – nie miałem jednak czasu tego dnia jej szukać i wspinać się aby sobaczyc jezioro (jest ono jakby na płaskowyżu, co najmniej 15 minut wchodzenia pod górę).

Po paru dniach w Azua, kiedy nie działo się zbyt wiele 😉 wybieram się dzisiaj do Sań Jose de Ocoa.

Na drodze od Cruce de Ocoa do Sań Jose de Ocoa ciągłe oznakowania: „uwaga, zwolnij”, „uwaga, droga w budowie” etc etc. Podobno dobre parę lat temu huragan Noel zmiótł tą drogę i przysypał. Na chwilę obecną nie jest taka zła..aż do jakichś 7 km przez samym miastem Sań Jose, gdzie są pokaźne zwały błota utrudniające jazdę. Byłem świadkiem jak auto terenowe z napędem na 4 koła w tymże błocie się zaklinowalo....!
Jadę więc w porę deszczową. Już od około drugiej po południu zaczyna lekko kropic i chmurzyć się...I tak aż do wieczora. Czyli to samo co w Azua przez ostatnie parę dni...
Zajeżdżam więc do Sań Jose, na niebie same chmury, zero słońca..Dziwne, jak nie na słonecznych Karaibach. Samo miasto wydaje się bardzo duże. Szukałem tutaj taniego hotelu chyba przez pół godziny, ciągle gubiąc się w jednokierunkowych uliczkach. Samemu znalazłem jedynie dwa hotele, oba mi nie odpowiadające: jeden za 500 pesos (ciut za dużo) i drugi, z pijana panią wytatuoawana na ramieniu saczaca browara przez hotelem, gościem o wyglądzie - „siedziałem trochę w pierdlu”, ze srebrnym łańcuchem na szyi, który właśnie wychodził z hotelu no i w końcu z samymi pokojami – ciemnymi klitkami z zarowkami 20 watt, zamykanymi na małe klodeczki (znaczy pokojami, nie zarowkami oczywiście). Ok, rezygnuję.
W końcu proszę jakiegoś kolesia o pomoc. Za 120 pesos jedziemy do 4 hoteli. W jednym wszystko pozajmowane i mają miejsce tylko na jedną noc (średnio mi pasuje), za to tani i przyzwoity pokój – 350 pesos. W innych chcą 500 pesos i więcej. Dopiero ostatni hotel do którego jedziemy pasuje mi. Ostatni wolny pokój (dziwne, takie oblozenie w tych hotelach tutaj ? Za blisko Santo Domingo ? Ludzie na wakacjach ? Hm, co się dzieje). Okazuje się super – czysty, nowo odmalowany z tv i wifi w pokoju. Ile ? 400 pesos... Biorę ! Dobry deal.
Hotel nazywa się (czytaj w przewodniku) . Cóż, dopiero później zauważam największą wadę tego ładnego pokoju – okna wychodzą na ulicę...Nie wiadomo więc czy się dzisiaj wyśpię. Najwyżej zamienię sobie jutro pokój , o ile się będzie dało.

Samo miasto Sań Jose de Ocoa nie przypada mi zbytnio do gustu jak na pierwszy rzut oka. Strasznie ruchliwe, coś jak Bani, z popieprzonym system uliczek jednokierunkowych. Zwariować można. Za to czuć trochę, że to prawie już Cibao – region rozwinięty rolniczo. W sklepach ludzie sprzedają marmolady lokalnej produkcji, ciastka z guayaba etc. etc. Zostanę tu parę dni..zobaczymy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wypełnij proszę * Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.